Głos Pacjenta Onkologicznego Nr 5/2020 (44)

Rehabilitacja Projekt realizowany ze środków PFRON „Głos Pacjenta Onkologicznego” nr 5, październik 2020 26 „Po prostu Jadzia” to wyprodukowany przez Fundację Twórczość i Dokumentacja czterdziestominutowy film dokumentalny w reżyserii Marii Poszwińskiej i zmontowany przez Piotra Srokę w ramach projektu Onkoprzestrzeń Kreatywna. Bohaterami filmu jest małżeństwo rolników spod Torunia: Jadzia Jurgielska, która 4 lata temu chorowała na raka, oraz towarzyszący jej w chorobie mąż Jurek. Jurgielscy są znakomitym przykładem stosowania w praktyce idei Onkoprzestrzeni Kreatywnej. Warsztaty Onkoprzestrzeni Kreatywnej Jadzia i Jurek pokazują, jak wiele korzyści dla zdrowia może przynieść kreatywna, aktywna postawa w chorobie i jak za jej sprawą dokonuje się pełna mądrości życiowej przemiana. Inspirują do zmiany stosunku nie tylko do choroby, ale i do świata, do postrzegania sensu życia, realizowania swoich planów i marzeń. Jadzia zawsze tryska humorem i energią, która udziela się wszystkim dookoła. Jurek, jej mąż stara się jej towarzyszyć, rozumieć jej potrzeby i podążać podobną drogą. O swo- jej żonie mówi: Jadzia, kiedy zaczęła korzystać z warsztatów stała się dla mnie całkowicie inną, nową osobą. Odmiana psychiczna jest kolosalna, jest odblokowana, rozluźniona, wesoła. Same pozytywne rzeczy. Tego nawet się nie da opo- wiedzieć. Jeżeli w rodzinie zachoruje jedna osoba to choru- je najbliższa osoba i wszyscy dookoła. Widziałem tę dużą odmianę po tych warsztatach i zapragnąłem jeździć razem z nią. Pomagamy sobie teraz i się uzupełniamy we wszystkim. Te warsztaty pomagają nam zregenerować siły i psychikę, by nie myśleć tylko i wyłącznie o chorobie. Choroba jest jakby czymś z boku. Psychicznie nastawiamy się, że dziś jest dobrze, jutro będzie dobrze i pojutrze będzie dobrze. Musi być do- brze. Ja w tym wszystkim też uczestniczę i chcę uczestniczyć. Jestem szczęśliwy, kiedy widzę Jadzię wesołą, uśmiechniętą, zadowoloną, radosną. Wtedy i ja jestem uśmiechnięty, zado- wolony i radosny. Jadziu, opowiedz coś o sobie, jakie było Twoje życie zanim zachorowałaś? Jesteśmy rolnikami. Kiedy założyliśmy rodzinę i urodziły się nam dzieci, zaczęła się gonitwa. Każdy miał swoje priorytety, ale były też i wspólne sprawy. Braliśmy coraz więcej na siebie i w konsekwencji życie stało się ciężarem. Do pewnegomomen- tu dobrze sobie radziłam, ale było tego coraz więcej. Jak coś się działo, to mąż przychodził do mnie i musiałam mu pomagać, ale także swoje rzeczy zrobić, a w międzyczasie wychowywać dzieci, odrabiać z nimi lekcje, pracować w gospodarstwie, jechać z dokumentami do urzędu – mnóstwo miałam zajęć. Cały dzień był zajęty. O siódmej rano zaczynaliśmy pracę, przez cały dzień byliśmy wwirze pracy i w którymś momencie szala się przechyliła, ale na tę złą stronę. Zapomnieliśmy, że po- winna być chwila czasu dla nas, że można by gdzieś wyjechać, przystopować, aż okazało się, że jestem chora na raka. No i zaczęło się. Ta choroba była dla mnie niepojęta. Myślałam, że to jest chyba jakaś wielka pomyłka. Strach był wielki, ale chęć załatwienia tej sprawy – broń Boże nie odkładania – był o wiele większy. Zaraz poszukaliśmy razem z mężem leka- rza. Umówiliśmy operację i wszystko potoczyło się bardzo prędko. Wielka radość, bo operacja się udała. A potem cze- kanie na wynik histopatologiczny. Nie zastanawiałam się, nie wgłębiałam. Poszłam na chemię, potem na kolejną i kolejną. Czułam się dobrze, ponieważ byłam między kochającymi ludźmi, którzy dawali mi wsparcie. Dużo rozmawiałam z in- nymi ludźmi, którzy byli po podobnych przejściach i którzy mi dużo rzeczy podpowiadali, więc ja sobie tę układankę układałam po swojemu. Czy choroba Was zmieniła, Wasze życie? Wszystkich nas zmieniła, ale bardzo pozytywnie. Zauwa- żaliśmy drobne niuanse, na które wcześniej nie było czasu. Poza tym zaczęłam korzystać z warsztatów terapeutycznych i kreatywnych. Po drugiej chemii zaproponowano mi wy- jazd na warsztaty muzykoterapii z dr Elżbietą Galińską. Były przepiękne. Zetknęłam się z formą sztuki, której nie znałam. Wygrywanie emocji na instrumentach. Ale jakie to były in- strumenty?! Grzechotka dziecięca, jakiś flecik, bębenek. Trzeba było wygrać na nich swoje emocje przed chorobą, w czasie choroby, po chorobie i takie, jakie chcemy przeży- wać. Obudziło to we mnie pragnienie pozyskiwania o sobie informacji: z czym się zmagałam, a co powinnam jeszcze zrobić, co poukładać, co naprawić, jak naprawić, w jakim kierunku iść? Okazuje się, że mam takiego farta, że po roku czasu otrzymuję kolejną propozycję i jadę na następne warsz- taty. I ta moja układanka zaczyna się powoli układać, bo z każdych warsztatów wynoszę to, co dla mnie jest najlepsze. Uczę się odrzucać zmartwienia, które są nam niepotrzebne i jak uzyskać harmonię i pełnię życia. To były cudowne przeżycia i bardzo dziękuję tym osobom, które mi pomogły tego osiągnąć, ponieważ w domu bym tego nie doświadczyła. I mój mąż był bardzo zaciekawiony. Pytał – Jak tam było?

RkJQdWJsaXNoZXIy NDk0NjY=