Pacjent onkologiczny pod opieką lekarza rodzinnego
2020-08-11
Lek. Michał Sutkowski, specjalista medycyny rodzinnej i chorób wewnętrznych, prezes Warszawskich Lekarzy Rodzinnych oraz rzecznik prasowy Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce. Z doktorem Michałem Sutkowskim rozmawiamy o ścieżce pacjenta onkologicznego w opiece lekarza rodzinnego - od profilaktyki, diagnostyki, przez leczenie, do opieki paliatywnej i hospicyjnej. Doktor Sutkowski odpowiada na pytania, jakich świadczeń może oczekiwać pacjent onkologiczny od swojego lekarza rodzinnego.
Fot. Freepik
Panie doktorze, często używa się wymiennie określeń: lekarz rodzinny, lekarz POZ (Podstawowa Opieka Zdrowotna), lekarz pierwszego kontaktu. Czy to jest uprawnione, czy są to pojęcia równoznaczne?
To nie są do końca pojęcia równoznaczne. Trudno się dziwić pacjentowi, że może się w tym nazewnictwie nie orientować, ponieważ często nawet sami decydenci czy lekarze nie rozróżniają tych pojęć. Lekarz pierwszego kontaktu tak naprawdę nie oznacza nic, może nim być równie dobrze ginekolog, dermatolog, jak i okulista. Lekarz POZ jest określeniem funkcjonalnym, administracyjnym określającym strukturę, w której ten lekarz pracuje, czyli Podstawową Opiekę Zdrowotną. Żadne z powyższych określeń nie odnosi się do specjalizacji, a lekarz rodzinny oznacza specjalistę medycyny rodzinnej, która jest specjalizacją, a nie funkcją w systemie, co chciałbym podkreślić. To specjalista, który zajmuje się zdrowiem dzieci i dorosłych, posiada potrzebną w jego codziennej opiece nad pacjentami wiedzę i umiejętności z zakresu m.in. chirurgii, ginekologii, okulistyki. W Polsce większość lekarzy rodzinnych pracuje w strukturze Podstawowej Opieki Zdrowotnej, która jednak nie wyodrębnia lekarzy rodzinnych i nie pomaga w rozwoju tej specjalizacji.
Skoro lekarz rodzinny zajmuje się zdrowiem całej rodziny: dzieci, osób dorosłych, seniorów, czyli praktycznie zajmuje się człowiekiem od urodzenia do samego pożegnania się z tym światem, jak się ma jego rola w stosunku do lekarzy, którzy też mają takie „ogólne” specjalizacje jak: pediatra, internista, geriatra, odgrywający teraz coraz większą rolę w starzejącym się społeczeństwie?
Zacznę od ostatniego. Geriatrą tak naprawdę w Polsce jest lekarz rodzinny. Pediatrą jest i pediatra, ale także lekarz rodzinny. Internistą w Polsce jest internista i lekarz rodzinny. Dlaczego tak się dzieje? Jaka jest rola lekarzy rodzinnych w stosunku do lekarzy tych specjalizacji? Równorzędna, czyli ani nie lepsza, ani nie gorsza. Ja mam pełne uprawnienia jako specjalista medycyny rodzinnej do leczenia dzieci, dorosłych, starszych osób, wszystkich. Co więcej, mam uprawnienia, które dzięki tej specjalizacji pozwalają mi zająć się małą chirurgią, małą okulistyką, małą laryngologią, małą ginekologią. To nie znaczy, że jestem specjalistą ginekologiem w takim rozumieniu, jak kolega ginekolog, ale wiele czynności z zakresu jego specjalności wykonuję. Mówiąc wprost – mógłbym je wykonywać, ale system mnie nie zauważa, system mi za to nie płaci. Gdybyśmy postawili na medycynę rodzinną, to zamiast dwóch lekarzy – internisty i pediatry – w przychodni byłby tylko lekarz rodzinny, który leczyłby i dorosłych i dzieci. To byłoby dla systemu zdrowia lepsze, tańsze, zwłaszcza wobec braku lekarzy. Jeżeli popatrzylibyśmy na to jeszcze inaczej, system powinien promować takich lekarzy, którzy potrafią zaszyć ranę, potrafią prowadzić prawidłową ciążę; lekarzy, którzy potrafią u pacjentów badać i oceniać właściwie różne schorzenia, nie tylko te kilka najczęstszych. Skoro tego się dodatkowo nie wynagradza, to lepiej być lekarzem POZ niż lekarzem rodzinnym, ponieważ się mniej napracuję.
Tzw. mała ginekologia czy mała chirurgia mogłyby więc wejść w zakres obowiązków lekarza rodzinnego, który za odpowiednim wynagrodzeniem mógłby się nimi zajmować. Dlaczego system zakłada, że lekarz rodzinny powinien leczyć przede wszystkim najczęściej występujące choroby takie jak nadciśnienie, choroby układu krążenia?
Specjalizacja lekarza rodzinnego jest ściśle określona, jest w nią precyzyjnie wpisane, co może lub czego nie może robić lekarz rodzinny. To jest jedna strona medalu, a druga to jest to, co narzuca system. System oraz pewne przyzwyczajenia pacjentów, niekoniecznie dobre, powodują, że lekarz rodzinny skupia się generalnie na najbardziej istotnych dla zdrowia pacjenta czynnościach, ale i na wielu rzeczach, które inni mogliby robić, a bardzo często posługują się lekarzem rodzinnym. To jest np. wypisywanie recept dla pacjentów z chorobami przewlekłymi, zwolnień, skierowań do specjalistów lub na badania, zleceń na produkty zaopatrzenia medycznego. To mogą robić pielęgniarki czy asystenci medyczni, a robią lekarze rodzinni. Leczymy wszystko to, z czym pacjent do nas przyjdzie. Jesteśmy na pierwszej linii leczenia, walki o zdrowie pacjenta. Pacjent przychodzi do nas z wielochorobowością, z wieloobjawowością. Pacjent nie mówi: Dzień dobry, ja przyszedłem teraz do neurologa czy dermatologa, tylko przychodzi do lekarza rodzinnego. Jeżeli lekarz ma poczucie, że jest specjalistą medycyny rodzinnej, to może i ma prawo rozpocząć działanie i leczenie w bardzo szerokim zakresie. Tylko w dalszym ciągu pozostaje pytanie, czy system to zauważa? Łatwiej lekarzowi rodzinnemu dać kartkę do okulisty czy dermatologa niż samemu leczyć, ale przecież tak nie powinno być. System powinien motywować lekarza, także finansowo do tego, żeby tak się działo. Jeżeli ten lekarz podchodzi do tego zawodu z wyjątkową pasją, to nie będzie rzucał kartkami papieru, tylko będzie leczył swoich pacjentów najbliżej ich miejsca zamieszkania, a nie wysyłał ich z byle drobiazgiem do specjalisty wiele kilometrów od domu.
Pod opieką lekarzy rodzinnych jest także liczna grupa pacjentów onkologicznych. Niestety na studiach, nauka o nowotworach obejmuje niewiele godzin. Czy uważa Pan doktor, że lekarze rodzinni są w zbyt wąskim zakresie kształceni w dziedzinie onkologii?
Moim zdaniem, nie jest wcale tak źle. Studia rzeczywiście przewidują zajęcia z onkologii w niewielkiej liczbie godzin, ale trudno powiedzieć, że w bardzo wąskim zakresie. Onkologia jest dyscypliną oddzielnie traktowaną, w sposób wybiórczy, ale jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie kliniki, które odwiedza student, przyszły lekarz, to będziemy mieli do czynienia z bardzo szerokim wachlarzem nowotworów. Każdy z nas przechodzi przecież specjalne bloki, nie tylko na internie i pediatrii, ale właśnie na ginekologii, urologii, na hematologii itd., a wszędzie tam też spotyka pacjentów onkologicznych. Nie jest aż tak bardzo źle, żebyśmy byli niedouczeni. Te studia są może mało praktyczne, ale to jest niestety problem studiów medycznych w Polsce, że są one bardzo teoretyczne, a mało praktyczne. W związku z tym, jeśli chodzi także o onkologię lekarz ma wiedzę, ale bardzo teoretyczną, w niewielkim stopniu popartą praktyką. Natomiast w specjalizacji medycyny rodzinnej jest dział dotyczący onkologii. Myślę, że dodatkowo powinniśmy się kształcić, tak jak wszyscy, ale nie jest tak źle, jak się twierdzi z wiedzą lekarzy rodzinnych w zakresie chorób nowotworowych.
Jednym z zadań lekarza rodzinnego jest promowanie zdrowego stylu życia i profilaktyka, także onkologiczna. Co z kolei w tym zakresie możecie zaproponować swoim pacjentom od najmłodszych do najstarszych? Jakie badania profilaktyczne?
System jest niestety tak skonstruowany, że mówi o profilaktyce, ale nie mówi, jakimi narzędziami należy ją rozwijać, nie do końca precyzuje pewne rzeczy. W ramach profilaktyki chorób nowotworowych prowadzonych jest kilka rodzajów programów. Część z nich, jak zakłada system, powinna być realizowana w ramach POZ, ale nie jest, ponieważ te programy – nawet jeśli są dodatkowo płatne – są bardzo czasochłonne, bardzo trudne praktycznie do wykonania. Lekarze rodzinni wolą więc prowadzić profilaktykę na własny sposób, a nie podejmować się realizacji złożonych, opracowanych przez biurokratów, a nie praktyków programów. Nie ma narzędzi ogólnokrajowych do realizacji programów profilaktycznych, które byłyby wpisane w konieczność działań w podstawowej opiece zdrowotnej. My prowadzimy profilaktykę nakierowaną bezpośrednio na każdego, indywidualnego pacjenta. Lekarz rodzinny, jeżeli ma więcej czasu, może i przekazuje swojemu pacjentowi wiedzę na temat zdrowego stylu życia i zachęca go do badań profilaktycznych. To jest najczęściej prosty przekaz, dotyczący obecnie ogólnie znanych zasad, które zresztą z punktu widzenia zdrowia publicznego są najlepsze, np. – Nie pal papierosów, bądź aktywny fizycznie. Wydaje się to proste, ale nie jest wcale takie złe. Przede wszystkim dosyć skuteczne, pod warunkiem, że będzie powszechne i ten przekaz będzie wszechobecny w przestrzeni społecznej, nie tylko w gabinecie lekarza rodzinnego, ale także w szkole, w mediach. Niestety tak nie jest. Jesteśmy niestety nastawieni na medycynę naprawczą, a nie budowanie postaw prozdrowotnych u Polaków. Powinny istnieć bardzo sensowne programy profilaktyczne, uzgodnione ze środowiskiem, zakotwiczone w POZ i bardzo dobrze wykonywane. Wtedy miałoby to sens.
Przejdźmy do diagnostyki. Przy podejrzeniu choroby nowotworowej, zwłaszcza kiedy ona jest rzadka, a wiele nowotworów jest chorobami rzadkimi, także brakuje narzędzi. Jakie lekarz rodzinny ma w koszyku badania gwarantowane przez NFZ, które pozwalają na szybkie postawienie wstępnej diagnozy czy choćby podejrzenia nowotworu, co jest kluczowe w rokowaniu takiego pacjenta?
Przede wszystkim, zanim powiemy o badaniach, powiedziałbym dwa zdania o czujności onkologicznej i konieczności dobrego badania podmiotowego i przedmiotowego pacjenta, co jest rzeczą najważniejszą. Musimy mieć na to czas, musimy znaleźć ten czas, nic tego nie zastąpi. Nie możemy zacząć od wysublimowanego badania, jeśli nie zrobimy dokładnego wywiadu i nie zbadamy dokładnie fizykalnie pacjenta. Ale jeżeli już zbadamy, to powinniśmy w mojej ocenie, mieć narzędzia i pieniądze, żeby można było diagnozować pacjenta jak najszerzej, jak najbliżej domu pacjenta. Jeżeli podejrzewam u pacjenta np. guz mózgu i muszę wykonać mu w tym celu tomografię komputerową czy rezonans magnetyczny, nie mam możliwości wykonania go bezpośrednio ze swoich środków, więc muszę chorego skierować szybko, na cito do specjalisty neurologa czy neurochirurga lub ewentualnie zakładam mu kartę DiLO. Jeżeli nie założę tzw. „zielonej karty” i tylko na podstawie bólu głowy skieruję pacjenta do specjalisty, to będzie on czekał na wizytę u neurologa kilka tygodni czy nawet miesięcy. Mógłbym guza mózgu u pacjenta zdiagnozować wcześnie, bliżej domu, jeśli miałbym możliwość wykonania takiego badania z własnych środków, gdyby NFZ płacił za nie, tak jak płaci za kolonoskopię czy gastroskopię. Na te badania lekarz rodzinny może skierować, chociaż są procedurami bardziej specjalistycznymi niż pobieranie krwi czy badanie posiewu z gardła, są one opłacane dla podmiotów, z którymi NFZ podpisał umowę. Jak z tego wynika, system nie jest demokratyczny dla pacjenta, ponieważ jedno badanie można zrobić, a drugie nie. Diagnostyka dotycząca zachorowań w kierunku raka jelita grubego jest w związku z tym łatwiejsza niż w kierunku innych nowotworów. To jest kuriozalne, ponieważ w mojej ocenie powinno być tak, że my kierujemy na badanie, a płatnik za nie płaci. Tak byłoby prościej. Nie byłoby wtedy żadnego kłopotu. Pacjent miałby wykonane badania dużo wcześniej, nie musiałby czekać na skierowania do innego specjalisty niż lekarz rodzinny. Pamiętajmy, że w chorobach nowotworowych liczy się czas, a wczesne wykrycie raka daje szanse na całkowite wyleczenie.
Czy karta DiLO ułatwia i skraca wykrycie nowotworu, choć lekarz rodzinny tylko podejrzewa raka i może wykonać takie badania, jakie ma w koszyku badań gwarantowanych?
Tak, ułatwia. Trzeba to powiedzieć. To jest najszybsza droga, kiedy mamy podejrzenie, a nie mamy szerszej diagnostyki, ale jakieś badania, zrobiliśmy pacjentowi np. USG brzucha, gdy coś wygląda niepokojąco w wątrobie. Wtedy tylko na podstawie tej szybkiej diagnostyki wystawiamy kartę DiLO. Oczywiście, karta DiLO jest ułatwieniem, natomiast nie zawsze jest wystawiana. Jeśli pacjent przychodzi z niecharakterystycznym bólem głowy, trzeba próbować go różnicować, ale w ramach POZ nie można takich badań wykonać. Badania w POZ nie wskażą dalszego kierunku działania, dopóki nie wykona się tomografii czy rezonansu. W niektórych chorobach nowotworowych karta DiLO się sprawdza, ale są takie, w których nie działa. Jeśli mam pacjenta z podejrzeniem raka płuc, wykonuję mu prześwietlenie rentgenowskie – ponieważ tomografii nie mogę wykonać – i natychmiast wystawiam mu kartę DiLO, ale kiedy przychodzi pacjent z bólem głowy, to mam problem, a takich pacjentów jest dużo. Wykonuję mu badanie kręgosłupa, badanie zatok, wysyłam go do laryngologa, ogólnie wszystko jest dobrze. Niestety, po tomografii zleconej przez specjalistę, okazuje się, że ma w głowie guza wielkości dwóch piłek tenisowych. Zanim mu zrobię kilka badań, ten pacjent czeka i guz się rozrasta; w zależności od jego charakteru rozwija się wolniej lub szybciej. Lepiej byłoby mieć narzędzia blisko, w swoim koszyku, którymi można się posługiwać, a poza tym mieć kartę DiLO. Byłbym za tym, żeby takie narzędzia, jak dodatkowe badania, albo były związane z procesem koordynacji opieki i lekarz mógłby pilnie kierować na nie pacjenta do współpracującego z nim lekarza specjalisty, albo sam miał te narzędzia, żeby szybko wykonać te badania. Sprawa jest skomplikowana. Lepiej mieć dużo narzędzi i nimi dysponować, niż mieć te narzędzia rozproszone. Jak widać na przytoczonych wyżej przykładach, dostęp do badań specjalistycznych, refundowanych przez NFZ w ramach diagnostyki nowotworów u lekarza rodzinnego nie przeszkadzają karcie DiLO. To mogłyby być dwie różne ścieżki diagnostyki w zależności od rodzaju nowotworu.
Czy jest jakaś procedura przekazywania do leczenia pacjenta, u którego lekarz rodziny zdiagnozował nowotwór?
To wszystko jest, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że zależy od tego, jaka jest placówka podstawowej opieki i czy nad tym pacjentem ktoś się pochyla czy nie. System tego bowiem nie reguluje. To nie jest tak, że gdy dajemy kartę DiLO pacjentowi i pomagamy mu znaleźć odpowiednią placówkę czy specjalistę, to jesteśmy bardziej honorowani, za to działanie. Dlatego to jest już sprawa kultury medycznej. Apeluję o to, żeby były zapisy lub działania, które kulturę medyczną na tym podstawowym etapie mogłyby wzmacniać. Myślę, że jest dobrym obyczajem, i zwykle tak jest, że w przypadku pacjentów z podejrzeniem lub diagnozą nowotworu udzielamy tych rad. Ja tak robię. Nie mogę odpowiadać za cały POZ, ponieważ podejrzewam, że jest różnie. Myślę, że nie jest regułą, że ktoś da kartkę pacjentowi z diagnozą raka i powie mu – Do widzenia. Myślę, i mam nadzieję, że raczej w takiej sytuacji, lekarze zachowują się w porządku. Nie jest to może za każdym razem umówienie pacjenta do innego lekarza na konkretną godzinę, ale polecenie dobrego specjalisty, do którego trzeba się zgłosić. Mamy doświadczenie i wiedzę na temat terminów w ośrodkach i dzielimy się nią z pacjentem, z czego chory często korzysta. Rozmawiamy też często z rodziną. Systemowo nie ma takiego obowiązku, że musimy pacjentowi wskazać konkretne miejsce. Na pewno też nie narzucamy specjalisty czy ośrodka, ale staramy się pomóc w tej trudnej sytuacji.
Kiedy pacjent jest pod opieką onkologa i jego lekarz rodzinny, został poinformowany o tym przez chorego lub jego rodzinę czy przez szpital, to w jakim zakresie może Pan na tym etapie choroby pomóc swojemu pacjentowi? Jak wygląda współpraca lekarza rodzinnego i onkologa?
Teoretycznie informacja zwrotna powinna być normalną rzeczą. Nie zawsze pacjent otrzymuje informację, że z wypisem ze szpitala ma też się pokazać u lekarza rodzinnego. My, lekarze POZ, zwracamy bardzo uwagę na dokumentację, lekarze specjaliści onkolodzy też, ale nie mają takiego obyczaju, żeby nas informować o chorobie naszego, na tym etapie już wspólnego pacjenta. Mają obowiązek przekazać nam raz do roku informację zwrotną, ale generalnie dają wydruk z wizyty pacjenta, co jest trochę czymś innym. Wydruk z wizyty może nie zawierać jakichś wskazań na przyszłość, co jest konieczne przy wypisywaniu leków refundowanych. Powinniśmy mieć taką informację, ponieważ jesteśmy zależni od NFZ. Wypisujemy ten lek, ale leczy nim onkolog. Bardzo często jest tak, że onkolog leczy, ale tego leku nie wypisuje, więc tym bardziej powinna być informacja zwrotna, ponieważ onkolog w tej sytuacji powinien napisać co leczy, czym leczy i jak to stosować i taka informacja powinna dotrzeć do lekarza rodzinnego. Nie ma opracowanej formy współpracy. Onkolog bardzo często nie wypisuje przeciwbólowych leków opioidowych, nie zawsze informuje o działaniach niepożądanych stosowanej terapii onkologicznej i wtedy pacjent jest trochę zagubiony. My tym pacjentem się zajmujemy, ponieważ jeśli pacjent leczy się u onkologa, to nie oznacza, że nie będzie go u nas. Jeśli pacjent po leczeniu szpitalnym odbywa kontrole u onkologa, my wypisujemy mu np. zamówienie na zaopatrzenie ortopedyczne, recepty na leki, zwolnienia, dokumenty dotyczące otrzymania renty czy pomocy społecznej, prowadzimy szczepienia, leczymy choroby pozaonkologiczne, wykonujemy część badań. Jest to dobry kierunek pod warunkiem dobrej praktyki i współpracy.
Przez 5 lat pacjent z chorobą nowotworową jest pod opieką onkologa. Później uznaje się, że leczenie jest zakończone, ale nie zawsze tak jest, np. kobiety z hormonozależnym rakiem piersi leczą się dłużej. Wtedy współpraca między lekarzem rodzinnym a lekarzem onkologiem jest bardzo potrzebna. Dotyczy to także działań niepożądanych nowoczesnych terapii celowanych, które są inne niż te z powodu chemioterapii? Jak lekarze rodzinni radzą sobie z tym problemem?
Kształcenie się jest permanentnym obowiązkiem każdego lekarza. O nowoczesnych terapiach i ich działaniach niepożądanych lekarz, który wiele lat temu skończył studia i specjalizację, musi sam się uczyć, aby pomóc pacjentowi w ich pokonaniu. Rzecz jasna, różnie to wygląda. Nie jest najgorzej w tym zakresie. Na świecie jest tak, że lekarz również może się kształcić w soboty, w niedziele. W niektórych krajach, lekarz ma raz w tygodniu pół dnia na kształcenie się i jest to wliczone w czas jego pracy. Kształcenie się jest częścią wykonywania zawodu lekarza i powinno być honorowane przez płatnika, który powinien także znaleźć rozwiązanie systemowe na dokształcanie lekarzy w godzinach pracy. W odniesieniu do kształcenia podyplomowego jest na pewno dużo do zrobienia. Chcielibyśmy, żeby wszystkie powstające programy były tworzone z naszym udziałem. Specjaliści mają duże wymagania wobec nas, a może do końca nie wiedzą, jak my pracujemy.
Rehabilitacja powinna towarzyszyć pacjentowi onkologicznemu od początku leczenia. W tej chwili walczymy o specjalistyczną rehabilitację onkologiczną, tym bardziej że proces rehabilitacji u chorych onkologicznie jest ciągły. Czy lekarze rodzinni w ramach POZ są w stanie zapewnić rehabilitację onkologiczną dla pacjentów w trybie ciągłym?
Nie ma takiej możliwości, ponieważ jeżeli mamy zwykły POZ, to nie ma on rehabilitacji. Jest ona w POZ oddzielnym modułem. Bardzo rzadko są POZ z tą specjalistyką. Rehabilitacja jest związana z tym, że trzeba mieć dodatkowy kontrakt z płatnikiem na ambulatoryjną opiekę specjalistyczną, w tym przypadku fizjoterapeutyczną. W związku z tym, że jest ogromna potrzeba działań fizjoterapeutycznych, samorządy organizują fizjoterapię, która w większości jest zawężona i działa pozasystemowo. Wtedy na przykład pacjentka dostaje się do fizjoterapeuty zatrudnionego przez gminę, który jest poza systemem opieki. Podpowiadamy często pacjentowi, gdzie jest najlepiej, gdzie najszybciej można skorzystać z zabiegów. W fizjoterapii dotyczącej onkologii mamy mało narzędzi, żeby móc działać. Nie mamy wiedzy o placówkach, które w sposób kompleksowy i sensowny zajmowały się rehabilitacją pacjentów onkologicznych poza niektórymi centrami onkologii. Oczywiście w rehabilitacji chorych na nowotwory ogromną rolę odgrywają organizacje pacjentów, które w tym zakresie wyręczają system.
Często spotykamy się z sytuacją, kiedy pacjent onkologiczny zostaje wypisany ze szpitala, wraca do lekarza rodzinnego w stanie wymagającym opieki paliatywnej czy hospicyjnej. Jak funkcjonuje taka opieka?
Przede wszystkim pacjenci onkologiczni wymagający takiej opieki są kierowani do niej bardzo późno. Przy kontrolach u onkologa pacjent, którego sytuacja kliniczna tego wymaga, powinien otrzymać zalecenie opieki paliatywnej czy hospicjum domowego bądź stacjonarnego i powinien być powiadomiony o tym jego lekarz rodzinny. Często jest tak, że pacjent jest doprowadzony przez chorobę do takiego stanu, że dodatkowo długie oczekiwanie na hospicjum domowe powoduje sytuację, kiedy pacjent może tego nie doczekać. Bywa, że kierowany jest na oddział opieki paliatywnej, czyli szpitalny, co nie jest dla niego sytuacją komfortową, ponieważ przeżywa tam ostatnie dni. Bywa też tak, że rodzina w oczekiwaniu na miejsce w hospicjum musi sama zająć się pacjentem, do czego zwykle nie jest przygotowana. Oczekującym na miejsce w hospicjum pacjentem zajmuje się lekarz rodzinny, pielęgniarka środowiskowa czy pielęgniarka opieki długoterminowej. Leczymy u takiego pacjenta ból, odleżyny, wspomagamy też rodzinę, ponieważ na niej spoczywa największy obowiązek opieki nad chorym bliskim. Pielęgniarka środowiskowa może tylko pomóc przy pielęgnacji, kroplówkach i formalnościach, co wymaga poświęcenia dużo czasu, a przecież są też inni pacjenci. Często pacjent nie doczekuje momentu kwalifikacji do hospicjum domowego. My z kolei nie mamy zbyt wielu narzędzi, żeby mu tę opiekę zapewnić.
Wiemy, że najczęściej onkologicznie chorują osoby starsze, po 65. roku życia. Przy tworzeniu pakietu onkologicznego, postulowaliśmy, żeby w wieku 65 lat zrobić bilans pod kątem nowotworów. Czy uważa to Pan doktor za potrzebne działanie?
Bilanse zdrowia dorosłych są w programach POZ Plus, które moje środowisko, wywodzące się z nauki, zdecydowanie opiniuje negatywnie. Ale to nie oznacza, że inne bilanse czy sposób zajmowania się pacjentami nie opiniowalibyśmy jako pozytywne. Odniosę się do dokumentu, który pod koniec 2017 r., jak POZ Plus, wprowadzany był na szeroką skalę. Okazało się, że badania wykonywane w całych blokach, nie są działaniami skutecznymi w prewencji nowotworów. Jesteśmy za tym, aby opracować takie zasady, gdzie bilanse będą sensowne. W POZ Plus, gdzie pacjent powinien odpowiedzieć na sto pytań, wypełnić ankiety, jest absurdem. Tylko duże placówki medyczne mogą sobie pozwolić na takie działania, bo posiadają POZ i specjalistów w jednym miejscu. Trzeba tak projektować ewentualne działania profilaktyczne, żeby nie były one w sprzeczności z wiedzą medyczną, tak jak do tej pory w programie POZ Plus. Poza tym, zbyt duża ilość badań profilaktycznych nie jest do wykonania, ponieważ ogranicza to mocno czas pracy lekarza przeznaczony na codzienne przyjęcia pacjentów.
Co zmieniło się na lepsze w opiece nad pacjentem onkologicznym w ramach opieki lekarza rodzinnego i co powinno być priorytetem zmian?
Najlepiej oceniam kartę DiLO, która jest przepustką pozwalającą pacjentowi na szybkie rozpoczęcie leczenia. Jest to na pewno sukces ostatnich lat.
Obecnie najbardziej potrzebne są trzy rzeczy w opiece POZ nad pacjentem onkologicznym:
- sensowna nowelizacja ustawy o POZ, aby dawała ona możliwość zapewnienia lekarzowi rodzinnemu koordynowania leczenia i wprowadzenia dodatkowych badań diagnostycznych;
- dobrze poukładane, przemyślane programy profilaktyczne oparte o wiedzę medyczną uzgadniane ze środowiskiem lekarzy rodzinnych;
- zapewnienie warunków permanentnej edukacji onkologicznej lekarzy naszej specjalności.
GPO NR 3/20