• YouTube
  • Facebook
  • Twiter

Newsletter

Zgoda RODO

Sara Stowarzyszenie „Magnolia”

Zawsze trzeba mieć nadzieję

Moja onkologiczna historia zaczęła się w 1994 r. Dokładnie w dniu moich 40. urodzin. Właśnie wtedy przeszłam pierwszą operację ginekologiczną z powodu guza jajnika wielkości dużej pomarańczy. Usunięto mi lewy jajnik wraz z guzem. Kiedy jeszcze miałam szwy na brzuchu, lekarze zdecydowali o następnej operacji. Tym razem usunięto mi macicę, prawy jajnik oraz pobliski wyrostek. W ciągu dwóch tygodni przeszłam dwie poważne operacje.

Pomyślałam, że historia lubi się powtarzać. Moja mama zmarła w wieku 36 lat właśnie z powodu nowotworu jajnika, miałam wówczas 5 lat. Żyłam przez te wszystkie lata z piętnem tej śmiertelnej choroby.
 
   Przyznaję, że drugi zabieg chirurgiczny w tak krótkim czasie, ściął mnie z nóg. Pytałam lekarzy: Co byłoby, gdybym nie zdecydowała się oddać w ręce chirurgów po raz drugi? Odpowiedź była krótka, ceną byłoby moje życie.

   W domu zostawiłam trzech wspaniałych synów, którzy mnie bardzo jeszcze potrzebowali, a ja kochałam ich nad życie. Pomyślałam, że historia lubi się powtarzać. Moja mama zmarła w wieku 36 lat właśnie z powodu nowotworu jajnika, miałam wówczas 5 lat.

   Żyłam przez te wszystkie lata z piętnem tej śmiertelnej choroby. Czyżby to właśnie teraz przyszedł czas na mnie? Nie chciałam pogodzić się z tą myślą i rozpoczęłam negocjacje z Panem Bogiem.
 
Nadzieja daje potężną siłę, która w połączeniu z medycyną potrafi zdziałać prawdziwe cuda.
 
   Po upływie następnych 2 tygodni, które spędziłam na oddziale szpitalnym z powodu komplikacji po operacjach, przewieziono mnie do szpitala onkologicznego w Szczecinie, aby skonsultować dalsze leczenie. Zapadła decyzja – na początek radioterapia. Wróciłam do swojego szpitala karetką, a po kilku dniach do domu, gdzie miałam oczekiwać na wezwanie na dalszą terapię. W tym czasie mój stan psychiczny gwałtownie pogorszył się. Nie mogłam normalnie funkcjonować, myślałam głównie o dzieciach: Kto zastąpi im matkę? Ich ojciec, a mój mąż okazał się nieodpowiedzialnym, egoistycznym, małowartościowym człowiekiem. Bardzo chciałam żyć właśnie dla nich. Myślałam o przyszłości, tej bliskiej i dalekiej.

   W tym czasie na mojej drodze stanął Dobry Anioł. Miał na imię Alinka i zmagał się z podobnymi do moich problemami zdrowotnymi. Alinka była tuż po radioterapii. Opowiedziała mi swoją historię i natchnęła mnie nadzieją, że może jednak jest szansa na życie. Koniecznie chciałam jak Ona dostać się do Wielkopolskiego Centrum Onkologii w Poznaniu.

   Udało się, od 3 stycznia 1995 roku poddano mnie serii naświetlań. Dobrze znosiłam radioterapię. Posiłkowałam się literaturą na temat walki z nowotworami. Z niej czerpałam siłę i nadzieję. Stosowałam wizualizację walki złych komórek z dobrymi. Wsparciem była również Pani doktor, która opiekowała się mną i była moim przewodnikiem.

   Od tamtej pory minęło 19 lat. Cieszę się z wnuków, za rok przejdę na emeryturę. Jestem szczęśliwą mamą i babcią. Z całą stanowczością stwierdzam, że zawsze trzeba mieć nadzieję, bo nadzieja daje potężną siłę, która w połączeniu z medycyną potrafi zdziałać prawdziwe cuda.
 
„Sara”
Stowarzyszenie „Magnolia”

GPO Wydanie specjalne nr 2

» powrót

©2025 Polska Koalicja Pacjentów Onkologicznych

Projekt i wykonanie: Net Partners