Kasia
I ja dam radę pokonać raka
Kasia ma 36 lat. Jest mężatką, ma dwóch synków – 5 i 9-letniego. Pracuje zawodowo. Rak w życiu i rodzinie Kasi był obecny od wielu lat, odkąd odebrał jej matkę. Teraz sama zmaga się z tą chorobą i jak pisze, dzięki pakietowi onkologicznemu proces diagnozy i leczenia jest dla pacjenta dużo łatwiejszy, choć nie wszystko przebiega jeszcze doskonale.
Świadomość raka towarzyszy mi od dzieciństwa, od momentu kiedy w wieku 15 lat straciłam mamę – zmarła z powodu nowotworu piersi. Osierociła mnie i moje dwie siostry. Byłam najmłodszym dzieckiem w rodzinie. Już wtedy, choć nie było badań genetycznych, mówiono, że rak piersi jest dziedziczny – jak miała go matka jest duże prawdopodobieństwo, że zaatakuje również córki.
Moja najstarsza siostra, która najbardziej z naszej trójki czuła to zagrożenie i interesowała się nowymi doniesieniami medycznymi na temat raka piersi, kiedy dowiedziała się o odkryciach z dziedziny genetyki i możliwości przeprowadzenia badań w tym zakresie, zarejestrowała nas w poradni genetycznej przy Centrum Onkologii w Warszawie. Od 2004 roku byłyśmy pod opieką tej placówki. Siostrom przeprowadzono badania w kierunku mutacji genów BRCA1 i BRCA2, których obecności predysponuje do zachorowania na dziedzicznego, rodzinnego raka piersi i jajnika. Na szczęście okazało się, że nie są nosicielkami żadnej z tych mutacji.
W Centrum Profilaktyki Nowotworów na warszawskim Ursynowie, gdzie działa poradnia genetyczna, przechodziłam raz w roku kontrolne badania: USG dopochwowe jajników, mammografię piersi, oznaczanie markerów i konsultacje u lekarza genetyka. W 2013 roku wykryto w mojej piersi torbiel. Tak się jakoś złożyło, że w 2014 roku z powodu braku czasu nie byłam na wizycie kontrolnej. Kiedy w styczniu 2015 przyszłam na badania okazało się, że mam podwyższony poziom markerów i coś niedobrego dzieje się z moim zdrowiem. Poza mammografią skierowano mnie także na USG piersi, ale w ramach CPN mogłam je wykonać dopiero w następnym tygodniu. Byłam tak zdenerwowana, że nie czekałam i przeprowadziłam to badanie za własne pieniądze. USG nic nie wykazało. Za to badanie patomorfologiczne tkanki pobranej podczas biopsji gruboigłowej potwierdziło diagnozę – rak piersi. Wtedy wykonano mi też testy na obecność mutacji BRCA1, BRCA2.
Od tego momentu wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. Powiedziano mi, że mogę skorzystać z tak zwanej szybkiej ścieżki diagnostyki i terapii onkologicznej, którą właśnie od stycznia 2015 roku wprowadzono. Muszę tylko założyć sobie tzw. „zieloną kartę”, najlepiej u lekarza pierwszego kontaktu. Lekarz rodzinny bez żadnego kłopotu wystawił mi tę kartę, nadał numer i zarejestrował w systemie jako osobę leczoną w ramach pakietu onkologicznego.
Kiedy zjawiłam się z „zieloną kartą” u chirurga-onkologa w Centrum Onkologii już następnego dnia przeprowadzono wszystkie badania przygotowujące do zabiegu. Byłam bardzo zdenerwowana, chciałam, żeby wykonano go jak najszybciej. Nie czekałam nawet na wynik badania genetycznego. Lekarz powiedział, że w tej sytuacji, skoro nie ma wyniku, najlepsza jest mastektomia, ale może uda się ją przeprowadzić z jednoczesnym wstawieniem expandera, żeby wykonać rekonstrukcję piersi. Potem jednak wycofał się z tej decyzji. Miałam uczestniczyć przed operacją w konsylium, ale w końcu odbyło się ono bez mojej obecności.
Teraz żałuję, że nie poczekałam na wynik testów w kierunku BRCA1, BRCA2, bo wykazał on, że nie jestem nosicielką tych mutacji i być może mogłam mieć wykonaną operację oszczędzającą.
Aktualnie jestem w trakcie chemioterapii. Właśnie kupiłam sobie perukę i zastanawiam się, czy to już czas, by ogolić głowę. Pani doktor rozpisała mi dokładnie cały plan leczenia i uprzedziła o możliwych innych skutkach ubocznych m.in. nudnościach i wymiotach. Przepisała mi receptę na lek, który zażyłam zapobiegawczo, żeby uniknąć tych przykrych dolegliwości związanych z chemią. Powiedziała mi również o zaleceniach dietetycznych w trakcie terapii. Czeka mnie jeszcze rehabilitacja.
Właśnie dowiedziałam się, że w ramach „zielonej karty” powinnam mieć przydzielonego koordynatora, który pomoże mi przejść przez proces leczenia. Muszę o to zapytać w szpitalu, ponieważ chciałabym też skorzystać z pomocy psychoonkologa i porad dietetyka klinicznego.
Jest mi bardzo trudno z powodów psychicznych być świadomą pacjentką. Wiem, że chowam głowę w piasek, zamiast stawić czoła zagrożeniu. Nawet nie dopytałam się, a lekarz mi tego nie wyjaśnił, jaki mam podtyp raka i jakie w związku z tym czeka mnie leczenie, jakie mam rokowania.
Mąż bardzo wspiera mnie w walce z rakiem, ale dzieciom nie powiedzieliśmy o chorobie, nie chcemy żeby przeżywały niepotrzebny stres. Nadal pracuję. Koleżanki i przełożeni wiedzą o moim raku. Nie mam żadnych problemów, kiedy muszę być nieobecna w pracy z powodu choroby, wszyscy to rozumieją i starają się być pomocni.
Ostatnio byłam na spotkaniu w klubie Amazonek, było wiele kobiet, a atmosfera bardzo przyjacielska i pogodna. Pomyślałam: Skoro one mogły, są tu, takie pełne życia, radosne, to i ja dam radę pokonać raka.
Kasia
GPO 4/2015
Kasia
GPO 4/2015