• YouTube
  • Facebook
  • Twiter

Newsletter

Zgoda RODO

Czesław Andrzej Baranowski

Ważne jest, żeby najlepiej wykorzystać czas, który jest nam dany

Czesław Andrzej Baranowski jest śpiewającym aktorem teatralnym, filmowym, telewizyjnym. W 1997 roku założył z żoną – Urszulą Jaworską – Fundację, której głównym celem było stworzenie banku dawców szpiku kostnego. Poświęcił 20 lat życia pomocy pacjentom chorym na nowotwory i inne ciężkie choroby. Od niespełna roku sam mierzy się z rakiem trzustki, zachowując hart ducha i nie tracąc nadziei.

   Pierwsze niepokojące objawy ze strony mojego organizmu, głównie żołądka, dały o sobie znać 10 lat temu. Byłem leczony na bakterię Helicobacter pylori oraz na nadkwasotę żołądka. Do czasu wykrycia choroby, nauczony doświadczeniem choroby mojej żony Uli, wykonywałem co roku podstawowe badania krwi, głównie morfologię, oraz co jakiś czas USG jamy brzusznej. Wyniki nie wskazywały na nic niepokojącego. Nawet żartowaliśmy z Ulą – No i znowu nic. Pomimo tego przeczuwałem, że dolega mi coś poważniejszego. Dodatkowo miałem skłonności do znacznego przybywania na wadze, pojawiały się obrzęki na całym ciele. Sądziliśmy, że ich powodem jest alergia na pylenie traw, ponieważ często występowały podczas wyjazdów na działkę. Takie spostrzeżenia sprowadziły nas na mylne tory.
 
   W dniu moich 60. urodzin, 5 marca 2016 r., bliscy zauważyli, że wyglądem nie przypominam samego siebie, po prostu nie wyglądałem dobrze. Od dawna cierpiałem na bóle żołądka, co nie pozostawało bez wpływu na mój wygląd zewnętrzny. Siostra zasugerowała badania w kierunku trzustki. I rzeczywiście, do tej pory nie wykonywałem szczegółowych badań tego narządu. Udałem się do lekarza rodzinnego i poprosiłem o zlecenie badań krwi, mianowicie prób trzustkowych. Okazało się, że wyniki są nieznacznie podwyższone. W celu poszerzenia diagnostyki skierowano mnie do szpitala.
 
   W dniu, w którym zaplanowano dalsze badania, miałem koncert dla pacjentów w Centrum Onkologii w Warszawie. Po wykonaniu badań, zaśpiewałem dla chorych kilka piosenek. Koncert przebiegł w miłej atmosferze, ale łezka mi się w oku zakręciła na widok ludzi ciężko chorych, często bez włosów, które zastępowały chustki i turbany. Występy artystów dawały im chwile wytchnienia i odprężenia pośród trudów przeżywanych na oddziałach szpitalnych. Czy kiedykolwiek mógłbym przypuszczać, że niedługo znajdę się w ich gronie?
 
   Po koncercie lekarz przekazał mi wyniki badań, które wskazywały jednoznacznie na raka trzustki z przerzutami do wątroby. Nie spodziewałem się tak poważnej diagnozy.
 
   Zapytałem lekarza o metody leczenia, gdyż kompletnie nie były mi one znane pomimo obcowania na co dzień z medycyną w Fundacji. Guz trzustki okazał się nieoperacyjny z uwagi na naciekanie na główną żyłę przechodzącą przez trzustkę. W grę wchodziła tylko chemioterapia. Byłem przygotowany do leczenia od zaraz.
 
   Jedyna refundowana chemioterapia była bardzo toksyczna. Oprócz typowych dolegliwości, samopoczucie po jej podaniu było fatalne. Schudłem 25 kg. Po trzech miesiącach terapii zrobiono mi tomografię komputerową. Nastąpiła progresja choroby, liczba guzów w wątrobie zwiększyła się z trzech do pięciu. Na szczęście brak było innych przerzutów. Z powodu wystąpienia oporności organizmu na podawany lek, szanse na przeżycie zmalały.
 
   Pan Mariusz, biolog pracujący w naszej Fundacji, wraz z Córką Olą wyszukali w internecie informacje o możliwości terapią lekiem, który nie jest refundowany w naszym kraju. Takiej informacji nie udzielił mi lekarz, musiałem jej poszukiwać we własnym zakresie. W dodatku okazało się, że nie wystarczy zdobyć lek, trzeba także znaleźć placówkę, lekarza, który będzie chciał go podać. W Centrum Onkologii nie mogłem prowadzić leczenia nowym lekiem. Na zastosowanie tej terapii zgodził się prof. Wiesław Jędrzejczak z Samodzielnego Publicznego Centralnego Szpitala Klinicznego w Warszawie.
 
   Comiesięczny koszt zakupu leku o nazwie nab-paklitaksel wahał się w granicach 10 tys. zł. Na terapię nowym lekiem, organizm znowu źle reagował, ale z czasem było coraz lepiej. Po kilku miesiącach jego stosowania, badania tomografem komputerowym uwidoczniły duży sukces w postaci zmniejszenia się guzów na wątrobie. Choroba nieznacznie zaczęła się cofać. Guz na trzustce nie powiększył się, naciek stał się mniej widoczny. Z uwagi na możliwość wystąpienia oporności organizmu również na ten lek, wykonałem już badania kliniczne w kierunku celowanej chemioterapii. W tej chwili według mojej wiedzy prowadzonych jest na świecie kilkadziesiąt badań klinicznych w kierunku terapii raka trzustki i mam nadzieję na zakwalifikowanie się do jednego z nich.
 
   Niedługo po informacji o planowanej terapii lekiem nierefundowanym, którego koszty przekraczały moje możliwości, poinformowałem znajomych na Facebooku o mojej chorobie i potrzebie kosztownego leczenia. Odzew był zaskakujący, błyskawicznie przybywało wpłat na koncie. Ale oprócz wsparcia finansowego niezmiernie ważne było dla mnie wsparcie psychiczne ze strony rodziny, przyjaciół, znajomych i zupełnie obcych ludzi. Łatwiej było mi znosić trudy leczenia. Iza, która nie znała mnie osobiście, tylko żonę i córkę, a na co dzień śpiewała u boku Maryli Rodowicz, postanowiła, że zorganizuje koncert, aby zebrać fundusze na moją terapię. Odbył się on w Klubie JACKS Łomianki, oczywiście charytatywnie. Basista Wojtas, który brał w nim udział, obiecał, że zajmie się organizacją koncertów co miesiąc na rzecz mojego leczenia i nie skończyło się tylko na słowach, rzeczywiście to robi. Koncerty odbywają się w Klubie Lemon Tree w Łomiankach. Jest to niezwykły gest.
 
   Obecnie istotne jest powstrzymanie choroby. Pozwala to mi na normalne funkcjonowanie. Teraz łatwiej znoszę chemię, nawet wykonuje drobne prace domowe. W mojej rodzinie walka z chorobą jest codziennością. Motywację do pokonania raka daje mi żona Ula, która też dzielnie walczyła z chorobą i się nie poddała. Jest pierwszą osobą w Polsce, u której dokonano przeszczepienia szpiku. Pomyślałem sobie, skoro Ula – która wtedy była kruchą, drobną dziewczyną, ale o wielkim duchu – dała radę to i ja muszę sobie poradzić. Tym bardziej, że w tym trudnym czasie moja córka Ola, także zmagająca się z poważaną chorobą – stwardnieniem rozsianym, dała mi najpiękniejszy prezent – wnuka Kubusia. Powiedziałem sobie jasno, że ja również się nie poddam.
 
   Przy okazji spotkań z rodziną lub znajomymi, mówię wprost o chorobie, jej skutkach. Niewątpliwie chcę żyć, ale kiedy przyjdzie mój czas, aby odejść, to jest to normalna kolej rzeczy, którą zaakceptowałem. Przeżyłem już 60 lat i było to piękne życie, teraz cieszy mnie każda chwila. Wiem, bo widziałem to w szpitalu, że wielu pacjentów z rakiem, załamuje się psychicznie i nie chce podjąć aktywnego leczenia. Wielu nie ma wsparcia, ponieważ rodzina i bliscy nie wiedzą, jak pomóc choremu, sami przeżywają kryzys. Chcę im powiedzieć, żeby nie poddawali się póki jest szansa na przeżycie choćby krótkiego czasu. Ważne jest żeby najlepiej wykorzystać czas, który jest nam dany.

GPO 1/2017

» powrót

©2025 Polska Koalicja Pacjentów Onkologicznych

Projekt i wykonanie: Net Partners