Dariusz Szymański
Jeszcze będą przepiękne dni!
Pan Dariusz Szymański ma 60 lat. Półtora roku temu rozpoznano u niego raka trzustki. Mimo tak źle rokującego rozpoznania, pan Darek nie poddaje się i nie traci nadziei – intensywnie leczy się i stara się prowadzić normalne życie.
7 listopada 2015 r. pojechałem z kolegami na narty. Byłem w dobrej kondycji fizycznej, bo jechać w Alpy bez przygotowania to nieporozumienie. Nic nie wskazywało na to, że w moim organizmie rozwija się groźna choroba. Podczas pobytu w górach pojawiły się dolegliwości w postaci pobolewania w prawej górnej części brzucha. Myślałem, że może to ciężkostrawne austriackie jedzenie.
Gastroskopia wykonana po powrocie nie wykazała niczego niepokojącego, jednak lekarza zaniepokoił spadek masy ciała – schudłem około 7 kg w ciągu nie całych dwóch miesięcy. Byłem nawet z tego zadowolony, ponieważ miałem lekką nadwagę i myślałem, że to efekt aktywności fizycznej: rower, ścieżka zdrowia. Tomografia komputerowa wykonana 7 grudnia wykazała guz trzustki. Świat się zawalił. Diagnoza ta została potwierdzona poprzez badanie EUS (ultrasonografia endoskopowa) oraz badanie fragmentów tkanki pobranych podczas biopsji cienkoigłowej z guza trzustki i przerzutów w wątrobie. Okazało się, że mam nieoperacyjny złośliwy nowotwór trzustki.
Perspektywa była kiepska. Chemioterapia była jedynym wyjściem. Trafiłem do Kliniki Onkologii Męskiej Wojskowego Instytutu Medycznego kierowanej przez prof. Cezarego Szczylika, gdzie dowiedziałem się, że lekarze obecnie nie są w stanie mnie wyleczyć, ale postarają się przedłużyć mi życie. I o to chodziło, przecież nikt z nas nie ma gwarancji, że będzie jutro.
Chemioterapia zaproponowana przez lekarza prowadzącego, przy użyciu leku Abraxane, według najnowszych światowych badań, dawała wysoką skuteczność w leczeniu nowotworu trzustki. Jaka mogła być nasza decyzja? 15 stycznia 2016 r. dostałem pierwszy cykl chemioterapii.
Problem polegał tylko na tym, że lek ten nie znajdował się na liście leków refundowanych w naszym kraju i miesięczny koszt terapii wynosił ok. 9 tys. zł. To bardzo dużo, ale musieliśmy jakoś dać radę zdobyć pieniądze na leczenie. Nawiązałem kontakt z Fundacją Wygrajmy Zdrowie, dzięki której miałem zawsze zapewnione moje Abraxane na czas, czyli co dwa tygodnie przez 11 miesięcy. Fundacja pozwoliła mi również na zbiórkę pod swoim szyldem 1% podatku dochodowego od osób, które wsparły mnie w walce z chorobą. To była armia ludzi, którym ze względu na ochronę danych osobowych, mogłem jedynie podziękować zbiorowo.
W listopadzie 2016 r. na moim bankowym koncie przybyło 23.779 zł, co pozwoliło na pokrycie prawie 20% poniesionych wydatków. Oczywiście musiałem zapłacić podatek od darowizny wysokości 2.609 zł, ponieważ według fiskusa „wzbogaciłem się”.
Od 2 stycznia tego roku Abraxane jest już refundowane, choć nie we wszystkich wskazaniach. Tylko, że ja od połowy grudnia zeszłego roku przyjmuję zupełnie inną chemię, ponieważ kolejna tomografia wykazała, że wystąpiła oporność na lek i guz zaczął się powiększać. Są też wyraźne korzyści z zastosowania Abraxane. Zniknęły przerzuty z wątroby i węzłów chłonnych, a guz zmniejszył się o 30%.
Obecnie jestem w trakcie leczenia skojarzonego Folfirinox. Mam za sobą czwartą serię tej terapii i znoszę ją całkiem nieźle, ale w czasie dwóch pierwszych było ze mną kiepsko. Chemioterapia, którą jestem teraz leczony jest refundowana, ale leki wspomagające, odżywki, witaminy, dieta wysokobiałkowa i dojazdy sporo kosztują.
Podjęliśmy też działania w celu przeprowadzenia badań genetycznych próbek pobranych z mojego guza. Może to pozwoli znaleźć kolejną chemioterapię – jeżeli obecna przestanie działać – lub badanie kliniczne nowego leku będącego w trakcie testów. Nie tracimy nadziei i mamy zaufanie do opiekujących się mną lekarzy.
Staram się być potrzebny w codziennym życiu. Moja żona jest lekarzem i bardzo dużo pracuje. Przejąłem ster w kuchni i zaopatrzenie też jest na mojej głowie, chyba że jestem w Warszawie na leczeniu, wtedy po powrocie czeka na mnie pyszna kolacja. Trochę pracuję, zawsze to parę groszy więcej w domowym budżecie, ale przede wszystkim satysfakcja, że jeszcze jeden piękny stary fortepian zabrzmi, gdy ktoś potrafiący grać – ja nie potrafię, chociaż kocham muzykę – zasiądzie przy nim i wydobędzie piękne dźwięki uderzając w klawisze, które ja wyremontowałem. Od ponad 30 lat zajmuję się renowacją klawiatur fortepianowych współpracując z kilkoma kaliskimi firmami. W końcu Kalisz to miasto, w którym od 235 lat ktoś buduje lub remontuje fortepiany. Kiedyś była Calisia (Fabryka Fortepianów i Pianin), dzisiaj jest 40 większych i mniejszych zakładów przywracających świetność tych pięknych instrumentów przywożonych z całego świata.
Dzień wypełniony różnymi czynnościami pozwala na zapomnienie o chorobie, szpitalu, łagodzi skutki uboczne leczenia i popadania w melancholię, choć czasem to też mi się zdarza. No i codzienny, choćby, telefoniczny kontakt z dziećmi i wnukami jest jak balsam. Plany na przyszłość? Bez przesady, przecież można tylko Pana Boga rozśmieszyć, ale pomarzyć...
Za dwa tygodnie, kiedy przyjadą moje kochane wnuczęta (Maciek 6,5 i Tereska 3,5) będzie wesoło. W połowie marca przyjaciele organizują wyjazd na narty do Włoch – narty to moja pasja – i chcą zasponsorować mi ten wyjazd. Pani Doktor mówi – jechać koniecznie, tylko bez szaleństw. Jak tu szaleć, kiedy duch ochoczy, a ciało wiotkie, ale trochę poćwiczę i muszę dać radę. Później Wielkanoc, a w maju zmiana mojej cyfry, kolejne urodziny, więc może kilka dni nad Bałtykiem. 29 października bardzo bym chciał wręczyć mojej ukochanej żonie bukiet 41 róż (jedna zaliczkowo na przyszły rok, tak robię od 40 lat). A co dalej? Byle do setki, później się zobaczy. A po drodze trzeba cieszyć się każdym dniem i wierzyć, że jeszcze będą przepiękne dni.
GPO 1/2017
GPO 1/2017