Anna Rynkowska
Z przewlekłą białaczką limfatyczną da się żyć
Panią Anię znam od dzieciństwa, jest jedną z przyjaciółek mojej mamy, którą szczególnie cenię i lubię za pogodę ducha i życzliwość dla ludzi. Obecnie Pani Ania ma 97 lat, choruje na przewlekłą białaczkę limfocytową i cierpi na inne dolegliwości, ale ani wiek, ani choroba nie zmieniły Jej pełnej optymizmu postawy. Jak mówi – Z przewlekłą białaczką limfatyczną da się żyć. ~ red. A. Rudnicka
Mam na imię Anna. Z zawodu jestem felczerem. To trochę zapomniany zawód. Po wojnie, w warunkach niedoboru kadr lekarskich felczer wspomagał, a w niektórych przypadkach także zastępował lekarzy m.in. w wykonywaniu drobnych zabiegów chirurgicznych, zaopatrywaniu ran a także wydawaniu orzeczeń o stanie zdrowia, przepisywaniu leków itp. Moje całe życie zawodowe związane było z służbą zdrowia, pracowałam w szpitalu dziecięcym, ambulatoriach medycznych, a najdłużej w Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w dziale nadzoru nad stanem sanitarnym placówek oświatowo-wychowawczych.
Moja „przygoda” z, jak się okazało, przewlekłą białaczką limfatyczną, trwa już ok. 4 lat. Podczas rutynowej morfologii krwi stwierdzono znacznie podwyższony poziom leukocytów. Odkąd pamiętam, we wcześniejszych badaniach, liczbę leukocytów zawsze miałam w normie. Początkowo sądziłam, że nadmiar białych krwinek może być powikłaniem po przebytej wcześniej boreliozie, jednak mój lekarz pierwszego kontaktu, Pan dr Jacek Pluciński stwierdził, że jest to mało prawdopodobne i po powtórzeniu badań, które potwierdziły wstępną diagnozę, skierował mnie do Poradni Hematologicznej przy szpitalu im. M. Kopernika w Łodzi. Lekarze, z którymi miałam kontakt w czasie terapii to Panie, prof. dr hab. med. Agnieszka Wierzbowska oraz dr med. Małgorzata Zwolińska. Podczas pierwszej wizyty, Pani profesor pocieszyła mnie, że rozwój choroby jest z reguły powolny, szczególnie w starszym wieku. Dokładnie wypytała o moje samopoczucie, apetyt i ewentualnie związaną z jego brakiem, utratę masy ciała. Zapytała też, czy nie czuję się szczególnie osłabiona i czy nie pojawiają się na skórze siniaki lub wybroczyny, nie będące wynikiem urazów. Ponieważ objawy takie w zasadzie nie występowały, zaleciła obserwację i wizyty kontrolne co 2–3 miesiące, połączone każdorazowo z badaniami krwi. Przez trzy lata liczba białych ciałek powoli, ale systematycznie rosła. Dopiero kilka miesięcy temu, Pani dr Zwolińska uznała, że czas na zastosowanie „delikatnej” chemoterapii w postaci niewielkich dawek chlorambucylu (1 tabletka 2 mg dziennie). Kuracja przynosi pożądane efekty, w ostatnim badaniu liczba leukocytów bardzo znacząco spadła (o ok. 35%). Co ważne, nie odczuwam żadnych skutków ubocznych leczenia, co być może związane jest z małą, ale na szczęście skuteczną, dawką leku.
Ogólnie nie wydaje mi się, aby różne dolegliwości, na które cierpię głównie z racji bardzo podeszłego wieku (bóle reumatyczne, bezsenność, osłabienie) znacząco nasiliły się w wyniku przebiegu choroby. Przy różnych naturalnych ograniczeniach nadal cieszę się życiem i najbliższymi. Spaceruję, czytam, rozwiązuję krzyżówki – a dla moich potomnych przygotowałam album – ilustrowaną fotografiami historię i wspomnienia mojej licznej rodziny, w której z mojego pokolenia pozostałam już tylko ja. Mam dwoje dzieci, czworo wnucząt i ośmioro prawnucząt. Jeżeli przyrost w postępie geometrycznym będzie nadal zachowany, mogę się spodziewać 16 pra-prawnucząt. Z myślą o nich wszystkich napisałam tę historię.
Co do jednego nie mam wątpliwości – z przewlekłą białaczką limfatyczną da się żyć. Pod opieką mądrych, życzliwych i nie szczędzących pacjentowi czasu lekarzy, do jakich mam szczęście, objawy choroby nie są szczególnie uciążliwe. Czasami mam wrażenie, że bardziej szkodzi samo życie.

GPO 2/2017

GPO 2/2017