Beata z Sanoka
„Mogę wyzdrowieć niezależnie od tego, jak bardzo jestem chora”
Najważniejszą sprawą, jakiej się nauczyłam i zrozumiałam to pogodzenie się z chorobą i zrozumienie jej działania na nasz umysł. Wróciłam do moich marzeń – przecież je miałam. Każdy z nas ma.
Od 9 miesięcy choruję na raka jajnika. Jestem raczej oczytaną kobietą, stąd zaraz po rozpoznaniu wiedziałam już wiele na temat tego nowotworu i rokowań. Byłam załamana, ponieważ dowiedziałam się, że wśród osób chorujących na raka jajnika występuje wysoka śmiertelność ze względu na zupełny brak objawów i wykrycie choroby zwykle w późnym stadium.
Pytałam, dlaczego akurat ten nowotwór? Dlaczego ja? Czułam wówczas, że nie dam rady. Emocje, które mną targały były bardzo różne. Nie chciałam słuchać bliskich, którzy mnie pocieszali. Byli kochani, lecz ja już byłam jedną nogą w innym świecie.
Nagle w moje głowie pojawiały się cele, które jeszcze nie zrealizowałam, rzeczy, które zaniedbywałam. Same przygnębiające myśli. Nic przecież w życiu pięknego nie osiągnęłam. Dlaczego mam tak cierpieć? Targały mną na przemian uczucia przygnębienia, smutku, ale też byłam nerwowa, wybuchowa, złośliwa w stosunku do bliskich. Byłam zła na cały świat. Naprawdę cierpiałam i czułam się bardzo zagubiona.
Najpierw była operacja. Nie chciałam się po niej obudzić, wiedziałam, że później nie czeka mnie nic dobrego oprócz bólu i dalszego leczenia. Po operacji rozpoczęłam chemioterapię. Znosiłam ją koszmarnie. Nie mogłam się wciąż pogodzić z tym, że umieram.
Kolejne pobyty w szpitalu nie przynosiły ulgi. Leżałam wśród kobiet w podobnej sytuacji. Nie mogłam na to wszystko patrzeć: na łóżka szpitalne, kroplówki. Płakałam co dzień. Nie chciałam rozmawiać o niczym z bliskimi. Zamykałam się w sobie, tworząc swój wewnętrzny świat pełen smutku, łez i pretensji do wszystkiego i wszystkich.
Byłam coraz słabsza. Nie chciałam się z nikim widywać, i też specjalnie nikt się do mnie nie garnął. Z dnia na dzień, kiedy skutki uboczne chemioterapii mnie pożerały traciłam jakąkolwiek nadzieję i chęć do walki.
*
Pewnego razu do mojego łóżka podeszła psycholog, spytała jak się czuję, czy chcę porozmawiać. Oczywiście, że nie chciałam, przecież w czym Ona mogłaby mi pomóc, nie stanie się cud tylko dlatego, że się wygadam ze swoich złości i emocji, które w sobie duszę.
Przekonała mnie. Kiedy odpięto mnie od kroplówki nieśmiało weszłam do Jej gabinetu i usiadłam. Nie wiedziałam jak, i czy w ogóle cokolwiek mówić. Zapytała jak długo się leczę, co przeszłam, o rodzinę, o szkoły. Zaczęłyśmy rozmawiać zupełnie nie na temat mojej choroby.
W pewnym momencie nasza rozmowa tak się potoczyła, że zaczęłam prawie krzyczeć i chciałam wszystko na raz powiedzieć właśnie o chorobie. Nim się zorientowałam wydusiłam wszystko niemal jednym tchem. I co z tego? Nic, wcale nie poczułam się lepiej. Tak mi się wydawało.
Pani psycholog powiedziała wtedy to, czego się spodziewałam, że nie jest tak źle, że nie powinnam się zamykać w sobie, powinnam wyjść do ludzi, spotykać się z koleżankami. Zapytała czy mój stan fizyczny i możliwości czasowe pozwoliłby na uczestnictwo w organizowanych przez Stowarzyszenie Sanitas warsztatach wg metody Simontona przeznaczonych dla osób walczących z rakiem. Nie ma takiej potrzeby odparłam. Jednak nie mogłam przestać myśleć o tej rozmowie i terapii. Nazajutrz poszłam dopytać się o szczegóły warsztatów i z ogromnym sceptycyzmem zgodziłam się.
*
Kiedy weszłam na pierwsze spotkanie, okazało się, że oprócz mnie w warsztatach uczestniczy jeszcze 9 innych kobiet. Pomyślałam o rany, teraz każda będzie po kolei narzekać i będziemy się nawzajem dołować. Wówczas nie wiedziałam jeszcze, że chwila, w której przekroczyłam drzwi tej sali zmieni moje życie. Przywitała nas też Ania Nowakowska, założycielka Stowarzyszenia Sanitas. Usiadła z nami i opowiedziała swoją własną historię walki z rakiem. Walczyła z rakiem jajnika, tak jak ja. Jej historii mnie poruszyła. Była piękna i wzruszająca – wyjątkowa. Po jej wysłuchaniu po raz pierwszy dobrze się poczułam – tak spokojnie, łagodnie. Wiedziałam, że przyjście na warsztaty, to był krok we właściwym kierunku.
Obawiałam się tego pierwszego spotkania, jak będzie ono przebiegało Jednak pani psycholog Kinga Midzio, prowadząca warsztaty stworzyła taką atmosferę azylu, bezpieczeństwa, że mogłyśmy poruszyć najdelikatniejsze dla każdej z nas problemy. Wszystkie siedziałyśmy naprzeciwko siebie a to, co było dla mnie ogromnym zdziwieniem zwracałyśmy się do siebie po imieniu. I tak powstała więź, dzięki której każda z nas otworzyła swój wewnętrzny świat, w którym rządził ból, smutek i gniew. Najcenniejsze było dla mnie to, że zrozumiałam, czym są nasze niezdrowe przekonania. Jaki negatywny wpływ mają na moje życie, zdrowie, na relacje z najbliższymi. Jak strasznie wpływają na moje myślenie i codzienność, która mnie otacza.
Jak się okazało metoda, którą przedstawiła nam pani psycholog jest bardzo prosta i dzięki niej nauczyłam się pracować nad własnymi przekonaniami. Już teraz wiem, czym się różnią zdrowe przekonania od pozytywnych. Pozytywne to np.: „Na pewno wyzdrowieję.”, a zdrowe: „Mogę wyzdrowieć niezależnie od tego, jak bardzo jestem chora”. Ktoś mógłby powiedzieć, że to myślenie jest magiczne – ja teraz wiem, że jest ono zdrowe i budzi we mnie nadzieję i chęć do walki z przeciwnikiem.Niesamowitym doświadczeniami były wizualizacja oraz relaksacja. Po zastosowaniu tych technik czułam się lekka od jakichkolwiek zmartwień, czy obciążeń, które niesie ze sobą świadomość choroby. Co spotkanie wybierałyśmy się w inne miejsce: byłyśmy nad morzem, na górskim szlaku, na leśnej polanie i w sadzie. To było niesamowite. Dzięki tym ćwiczeniom wzmocniłam swoje poczucie nadziei, dotarłam do swoich zasobów i nabrałam wiary w możliwość wyzdrowienia i polepszenia samopoczucia. Pani psycholog podczas tych spotkań zwróciła uwagę na coś niezwykle ciekawego, że gdy zachorujemy, jedną z pierwszych rzeczy, z których rezygnujemy, jest…zabawa. A przecież zabawa i radość wpływają niezwykle pozytywnie na psychikę, jak również na cały organizm. Cóż – pierwszą rzeczą, którą zrobiłam po diagnozie, to zrezygnowałam, odcięłam się od przyjemności i zamknęłam się we własnym świecie. Teraz już wiem, że to nie była dobra decyzja.
Już po pierwszych spotkaniach wiedziałam, że coś się ze mną zaczyna dziać. O dziwo! Pozytywnego. Czułam się spokojniejsza. Po kolejnych spotkaniach zaczęłam się zaprzyjaźniać z dwoma kobietami. Kiedy nadszedł dzień ostatniego spotkania, było mi przykro. Nie chciałam żeby to się skończyło. To, co zaszło w moim wnętrzu podczas tych zaledwie 2 tygodniu i 5 spotkań trudno wyjaśnić. Dobrze pamiętałam jak się czułam, zachowywałam i cierpiałam przed terapią, a jak jest teraz.
Najważniejszą sprawą, jakiej się nauczyłam i zrozumiałam to pogodzenie się z chorobą i zrozumienie jej działania na nasz umysł. Wróciłam do moich marzeń – przecież je miałam. Każdy z nas ma. Cieszę się, że poznałam tyle cudownych koleżanek. W grupie zupełnie inaczej jest zmagać się rakiem.
Już nie chcę się zamykać w domu, chcę rozmawiać z ludźmi, nie wstydzę się choroby i tego, jak wyglądam teraz. Jeszcze chwilę i będzie lepiej. Lubię spędzać czas poza domem, podziwiać przyrodę. Z bliskimi mogę się śmiać, żartować. Czuję ogromną zmianę, ulgę. Mój stan zdrowotny poprawia się, jak mogłam w ogóle w to nie wierzyć.
Dzięki terapii zrozumiałam, że program Simontona opiera się na budowaniu poczucia, że wszystko jest możliwe, zarówno to najlepsze, jak i to najgorsze, i na wszystko trzeba być gotowym. Jednak narzekanie, martwienie się i lęk nie pomagają w osiąganiu pomyślnego zakończenia, dlatego też zamierzam koncentrować się na pozytywnych stronach życia.
Myślę, że nie muszę mówić, że takie spotkania są bardzo potrzebne. Sama nigdy bym nie doszła do takiego stanu, w jakim jestem. Żyję i będę żyła – bo chcę.
Bardzo dziękuję Pani psycholog Kindze Midzio oraz Ani Nowakowskiej, założycielce Stowarzyszenia Sanitas. To dzięki Wam uwierzyłam w moc i siłę psychiki.
Beata z Sanoka
GPO 3/2012
Beata z Sanoka
GPO 3/2012